„Należy nas informować, aby nas chronić. Ale w wieku ośmiu lat, a także trochę później, nie jesteśmy dorośli. Ciągle jeszcze chcemy marzyć, chcemy słyszeć, że dorośli są dobrzy i szczęśliwi. Bo jeśli nie, bo jeśli będziemy wiedzieć za dużo, to nie będziemy mieć ochoty stać się dorosłymi, to będzie zbyt smutne. A zatem uważajcie na to, co nam mówicie, na obrazy, które nam pokazujecie w telewizji, na słowa, które słyszymy.” Virginie Dumont, „Boję się tego pana”.
Jesteśmy narażeni na chroniczny stres. Wielu z nas nawet nie pamięta, kiedy żyło w spokojnej, bezpiecznej sielance. Taki stan rzeczy dla społeczeństw zachodnich stał się normą. Szybkie tempo życia, zobowiązania, konflikty w pracy, frustracje dnia codziennego, lęk przed globalnymi zmianami środowiska, natłok tragicznych informacji w mediach, pandemia, susza, i wiele innych bodźców stresujących dociera do nas każdego dnia. Jesteśmy bombardowani negatywną wizją świata, przy czym czasem zapominamy, że to my ten świat współtworzymy, zaczynając od naszych mikrośrodowisk – własnych domów i rodzin. Dziś więc o tym, jak dążyć do porozumienia w rodzinie
Dogadać się. Porozumieć się ze sobą.
Ustalmy na początek, co to oznacza? Dogadać się z drugim człowiekiem – to tak poprowadzić dialog, aby dotrzeć do celu, którym jest autentyczna i szczera chęć współpracy obu stron. To takie rozwiązanie sporu/niejasnej sytuacji, gdzie każdy z uczestników może poczuć się na tyle uwzględniony i zaakceptowany, iż sam zapragnie szukać wspólnego mianownika. Dogadać się – nie polega na nakłonieniu drugiej strony do tego, by podążała za naszą wizją, bo my tak chcemy. Nawet, gdy ktoś ulegnie, pozornie osiągnięty sukces perswazji może szybko odbić się czkawką w relacji, po czasie ujawnić się pod postacią odwetu, frustracji, nieufności, tworzenia atmosfery rozbicia, nadużyć. Akt porozumienia kończy się zadowoleniem wszystkich stron uczestniczących – czujemy bliskość i jedność, ulgę i spokój – nawet ustępując więcej, niż początkowo zamierzaliśmy.
Odłożyć broń. Zacząć słuchać.
Wzajemna troska i cierpliwość – tak ważny fundament więzi rodzinnych, staje się czasem pustym frazesem zamieszkującym kartki broszurek edukacyjnych. Gdy eskalują uczucia, takie jak gniew, furia, przerażenie czy zazdrość, trudno o racjonalne myślenie. Nie ma przestrzeni na refleksyjne rozważania; nasz mózg aktywuje tryb walka-ucieczka. Wzgórze wysyła sygnał do pnia mózgu (tzw. mózg gadzi, najstarsza i prymitywna jego część), wówczas uwalnia noradrenalinę, hormon mobilizujący do szybkiego działania (a więc: nieprzemyślanego). Współczulny układ nerwowy z kolei wysyła sygnały pobudzenia do głównych organów wewnętrznych i grup mięśniowych (gotowość do walki lub ucieczki). Podwzgórze (odpowiada za regulację układu hormonalnego) pobudza przysadkę mózgową, wówczas uwalniane są hormony stresu: adrenalina i kortyzol. W okolicznościach tak silnego pobudzenia stresowego, gdy słabnie kontrola impulsów, a nasz mózg pozbawiony jest swego pełniejszego potencjału twórczego, nie ma praktycznie szans na przyjazne rozmowy i pielęgnowanie relacji. Uwaga zostaje zawężona do bodźców związanych z zagrożeniem (także tym irracjonalnym, nieistniejącym), a wrażliwość na otoczenie gaśnie, nie jesteśmy wtedy zdolni konstruować poprawnych wniosków ani być wsparciem dla domowego ogniska. Nie warto schodzić do tego poziomu, a to, co warto, to dołożyć wszelkich starań, aby w punkcie narastania napięcia/złości zatrzymać się, mówiąc wielkie s t o p: wyjść na spacer, ochłonąć, pooddychać, najlepiej w samotności. Schodząc z placu bitwy postępujesz mądrze i dojrzale. To się nazywa człowieczeństwem. To ten 1%, który odróżnia nas od zwierząt, które reagują bardziej emocjonalnie i impulsywnie, podczas gdy człowiek ma większe zdolności do bycia odpowiedzialnym, rozważnym. Naukowcy badali emocjonalność i inteligencję świń, delfinów i słoni – okazało się, że te wyjątkowe zwierzęta posiadają wrażliwość i potencjał umysłu zbliżony do 3 letniego dziecka gatunku ludzkiego. Tylko świnia i 3-latek w stresie najprawdopodobniej zaczną płakać lub próbować uciekać, podczas gdy dorosły człowiek, który pod wpływem złości utracił swoje zdolności samokontroli, może stać się niszczący dla swoich bliskich, a w skrajnych przypadkach zamienić w oprawcę. A więc w krytycznym momencie: zatrzymaj się, idź ochłonąć w bezpieczne miejsce, a gdy emocje opadną, wtedy masz szansę, by zacząć współpracować i zadbać o to, co dla Ciebie ważne. W sytuacjach spornych zapytaj drugą stronę, o co jej chodzi. Zacznij słuchać. I słuchaj tak długo, ile wytrzymasz, ile dasz radę udźwignąć. Jeśli zrobi się za trudno – ewakuuj się z linii frontu (tak, to najmądrzejsze rozwiązanie), przeproś bliską osobę i poproś o kontynuację rozmowy w późniejszym czasie. Przecież zależy Ci na swoich bliskich, prawda?
Słuchać, to znaczy co?
Tak słuchać, by usłyszeć. Nie odrzucić. Usłyszeć, to znaczy przyjąć. Nie atakować, nie oceniać, nie unikać. To być obecnym i uważnym na drugą osobę, odkładając swoje sądy i obrony na inny moment. Usłysz mnie – ślady tego głębokiego pragnienia obecne są w muzyce, pieśniach, poezji, w wołaniach do bogów, w walkach polityków, w konfliktach zbrojnych, w ideologiach autorytarnych, jak i w codziennych zmaganiach dwojga ludzi; w ich łzach, krzyku, agresji. Niezależnie, czy jesteś osobą krzywdzoną, czy to Ty krzywdzisz, źródłem bezradności czy konfliktów są najczęściej frustracje wynikające z niespełnionych potrzeb ludzkich; pragnienia akceptacji, bliskości, miłości, autonomii, bezpieczeństwa, zrozumienia, wspólnoty, spokoju… Słuchając – dajesz więcej, niż przypuszczasz. To ścieżka do rozbrojenia konfliktu, ale i do zbudowania cennej relacji opartej na szczerości i bliskości . Problematyczne jest, że z automatu oceniamy (tak działa nasz mózg), lubimy też trzymać się naszych ocen (moja prawda jest najprawdziwsza!), zaś weryfikowanie informacji odbywa się przez tzw. filtry myślenia. Czyli mamy tendencję do dostrzegania tych treści, które nie burzą wygodnego schematu, w którym żyjemy. Stosujemy mnóstwo strategii, aby „wyszło na moje”. W psychologii mówimy o potrzebie domknięcia poznawczego, jako strategii radzenia sobie z lękiem i dyskomfortem, czyli wolimy nie analizować i nie dostrzegać nowych treści, elementów, zmiany, ale trzymać się swej dawniej utrwalonej opinii na jakiś temat. Osoby z większym lękiem wykazują wyższy poziom drażliwości i wyższą potrzebę domknięcia poznawczego, a więc pewnej sztywności w myśleniu. Osoby z niższym poziomem lęku są bardziej otwarte i skore do zmiany. Zauważmy, że zazwyczaj potrafimy wysłuchać nawet bardzo dramatycznej historii kolegi/przyjaciółki, gdy nie jesteśmy w nią uwikłani, gdy nie ma ryzyka, że przyniesie to jakieś konsekwencje dla nas np.: coś w naszym zachowaniu/nawykach mielibyśmy zmieniać, a nie chcemy. Często opór budzi forma komunikacji, gdy druga strona wydaje się żądać, grozić, nakazywać, zamiast prosić. Bądź prosi pozornie, bo odmowa wiąże się z karą (popularny „foch”). To wszystko utrudnia nam głębokie słuchanie, ale nie uniemożliwia. Prawdziwe słuchanie to sztuka, którą można praktykować i ćwicząc – doskonalić. Gdy staramy się uczyć tej sztuki, warto też zacząć zwracać uwagę, czy to co i jak mówimy, sprzyja bliskości i porozumieniu.
Mówić, by być usłyszanym, czyli jak?
Załóżmy, że dążymy do stworzenia relacji opartej na empatii i szczerości. Nie ważne, czy chodzi o nową relację, czy o związek, który jest w długim kryzysie. Staramy się wsłuchiwać w drugą stronę, ale także pragniemy być zrozumiani i wysłuchani. Barierą bywa nasza nieudolna komunikacja. Ranimy słowami, często bezwiednie, co utrudnia drugiej stronie kontakt z nami i zamyka współpracę. Trafnie to ujął dr. Rosenberg pisząc: „Za rzekomo groźnymi komunikatami stoją tylko ludzie o niezaspokojonych potrzebach i proszą nas, żebyśmy te potrzeby zaspokoili.” Jeśli skupiamy się w przekazie na tym, co druga strona zrobić powinna („Powinnaś się mnie była posłuchać!”), co wg nas należy („Masz natychmiast posprzątać ten pokój.”) lub nie należy („Nie tak to robisz, daj to, ja to zrobię szybciej.”), gdy obwiniamy („To wszystko przez ciebie!”), lub poniżamy („Jesteś pijakiem!”, „Jesteś wredną kobietą!), wówczas prawdopodobnie zgubimy sens komunikacji i zmniejszymy swoje szanse na to, że się porozumiemy. Załóżmy, że jesteśmy jednak kulturalni i powyższe przykłady to nie nasz poziom rozmowy. Stosujemy inne strategie, licząc, że jasno wyrażamy siebie, po czym czujemy rozczarowanie, gdy to też nie działa. Nie sprawdza się pozorne mówienie o uczuciach, gdy używamy określeń takich jak np.: czuję się…: lekceważony, niedoceniony, manipulowany, niezrozumiany, zdradzony, sprowokowany. W takich słowach zawarta jest interpretacja cudzych poczynań aniżeli nasze własne uczucia. Takie stwierdzenia mają w sobie ocenę i oskarżenie; jeśli czuję się sprowokowany, to znaczy, że obwiniam kogoś. Nie jest to mówienie o swoich uczuciach. A czym jest w takim razie? To prostolinijne, szczere opisanie swego stanu wewnętrznego, po uprzednim wczuciu się w siebie. Kilka przykładów:
Boję się, kiedy tak mówisz. – Jest mi smutno, gdy na mnie krzyczysz. – Cieszę się, że obejrzeliśmy ten film i mam nadzieję, że to powtórzymy. – Czuję silny niepokój, gdy jest późno i czekam na twój telefon. – Czuję złość i jestem roztrzęsiony po ostatniej naszej sprzeczce. – Czuję bezradność i wielki smutek, gdy mi przypominasz moje błędy. – Czuję się bezsilna, tak mi zależało, żeby ten pokój był czysty. – Czuję wściekłość, nawet nie wiem czemu. – Czuję się samotny już całe tygodnie. – Wczoraj byłam niepewna i zmartwiona, ale teraz czuję radość i błogość, że się dogadaliśmy. Starajmy się tak mówić o swoich uczuciach, aby nie łączyć ich z oceną, gdyż wtedy rozmówca słyszy tylko krytykę, i jeśli nie jest wyćwiczonym słuchaczem, prawdopodobnie zacznie się bronić, nie dostrzegając naszych pragnień i dobrych intencji.
Dzieci słyszą, widzą i naśladują.
To, co i jak mówimy słyszą dzieci. W ten sposób uczą się od nas mowy i postaw życiowych. Jeśli więc pragniemy szczęśliwszego świata, pochylmy się nieco nad tym, jak nasze myśli, słowa, czyny determinują nasze losy. Na koniec zacytuję dr. Rosenberga, by Was skłonić do pewnej refleksji na temat tego, jak złożona jest trudność komunikacji bez przemocy, jak jeszcze obcą planetą jest dla nas mówienie językiem serca.
„Kwestia komunikatów odcinających od życia wiąże się też z przekonaniem, jakoby pewne działania zasługiwały na nagrodę, podczas gdy inne zasługują na karę. […] Większość z nas od maleńkości mówi językiem, który zachęca nas do szufladkowania, porównywania, żądania i osądzania, nie zaś do uświadamiania sobie własnych uczuć i potrzeb. Według mnie skłonność do nadawania komunikatów odcinających od życia wyrasta z poglądów na temat natury ludzkiej, które od stuleci wywierają na nas wpływ. Poglądy te kładą nacisk na wrodzone nam zło i niedostatki oraz na potrzebę działalności wychowawczej, dzięki której uda się nam zapanować nad naszą z gruntu „nieprawidłową” naturą. Owa działalność wychowawcza często prowadzi do tego, że zaczynamy się zastanawiać, czy w naszych uczuciach i potrzebach nie tkwi przypadkiem jakiś błąd. Już we wczesnej fazie życia uczymy się odcinać od tego, co w nas się dzieje. Komunikaty odcinające od życia wywodzą się ze społeczności zhierarchizowanych i opartych na systemie dominacji, jednocześnie społeczności te podtrzymując. Tam, gdzie jednostki dla własnej korzyści sprawują władzę nad wielkimi rzeszami ludzi, w interesie królów, carów, arystokracji itp. leży to, żeby w poddanych kształtować mentalność niewolników. Język nasycony określeniami w stylu „to jest niewłaściwe”, „powinieneś”, musisz”, doskonale nadaje się do tego celu. Im bardziej ćwiczy się ludzi, aby myśleli w kategoriach moralnych osądów zła i błędu, tym bardziej będą oni polegali na cudzym zdaniu (czyli na opinii zwierzchności) w kwestii tego, gdzie jest racja, a gdzie jej nie m i co jest dobre, a co złe. Gdy zaś, my ludzie, raz nawiążemy kontakt z własnymi uczuciami i potrzebami, przestajemy się nadawać do roli niewolników i podwładnych.”
Źródło:
Rosenberg M. B. (2017). Porozumienie bez przemocy. O języku życia. Warszawa: Wydawnictwo Czarna Owca.